Z o. dr. Tadeuszem Rydzykiem CSsR,
dyrektorem Radia Maryja,
rozmawia Małgorzata Rutkowska
8 grudnia 1991 r. zasiadł Ojciec po raz pierwszy za konsoletą w Radiu Maryja. Jak wyglądały początki dzieła, które miało wstrząsnąć Polską?
– Za konsoletą zasiadłem wcześniej, już w listopadzie były próby w studiu. Przyjechał nam pomóc włoski inżynier. Połączyliśmy aparaturę z nadajnikiem i zaczęliśmy pytać: „Czy ktoś nas słyszy? Jeżeli słyszy, niech do nas telefonuje”. Była noc, siedzieliśmy z ojcem Janem Mikrutem i puszczaliśmy melodie z płyt analogowych, trochę z CD. I ludzie zaczęli telefonować z różnych stron. Ktoś ze straży w więzieniu, ktoś z wojska. „Świetnie, jesteście fajne chłopaki”. I tak się zaczęło.
Od początku postawił Ojciec na kontakt ze słuchaczami?
– Od razu było takie założenie – po pierwsze, modlitwa, następnie katecheza i telefoniczny kontakt ze słuchaczami. Katecheza musi nas prowadzić do modlitwy i głoszenia Ewangelii. To jest logiczne. A kontakt z ludźmi do communio, radio ma być środkiem społecznego komunikowania. Nie jest dobre określenie „środki masowego przekazu”. Masowy przekaz idzie w jedną stronę i może prowadzić do masowej manipulacji. A to ma być komunikacja, rozmawiamy na argumenty, liczy się argument prawdy, poznania rzeczywistości, dobra wspólnego, piękna. Te argumenty wypływają z Ewangelii. Musimy ze sobą rozmawiać, dlatego m.in. „Rozmowy niedokończone”, by budować mosty od człowieka do człowieka. Jeżeli ludzie rozmawiają, mają dobrą wolę, można wiele osiągnąć, ale trzeba spotkać się w prawdzie i w miłości. Tego się uczymy cały czas. Wyczulamy się na prawdę do tego stopnia, żeby być w Prawdzie i z Prawdą najpełniejszą – z samym Zbawicielem. Jeśli się żyje prawdą, doświadcza się wolności.
20 lat temu świadomość znaczenia mediów była bardzo nikła. Co się zmieniło przez ten czas?
– Obawiam się, że i dziś tak jest. Boleję nad tym, że tracąc media, zmarnowaliśmy wiele szans na ewangelizację. Patrzę, co się dzieje w Kościele. Jeżeli poszczególne stacje radiowe wchodzą do jakiejś sieci po to tylko, żeby przez cztery godziny, a nie przez dwadzieścia cztery godziny, ewangelizować za darmo, to jest po prostu marnowanie szans na ewangelizację. Powinniśmy wchodzić we wszystkie media, naturalnie nie w te złe. Może nie zawsze duchowni, ale świeccy, którzy są tam światłem świata, solą ziemi, drożdżami, zaczynem. Przemieniają. Ale Kościół prócz tego powinien mieć własne media. Wielka szkoda, że nie mamy polskich, patriotycznych mediów, straciliśmy też telewizję.
Gdy Radio Maryja dynamicznie się rozwijało, następowała szybka wyprzedaż naszych mediów obcym koncernom. Radio więc właściwie nie miało prawa zaistnieć?
– A jednak zaistniało, można by powiedzieć, że to był przypadek, ale w rzeczywistości było to Boże prowadzenie. Pan Bóg wysłuchuje naszych modlitw lepiej, niż my się modlimy. Zawsze tego doświadczam, czasem nie od razu to widzę. Tak samo było z mediami. Pragnienie było od samego początku. Może to się wydać dziwne, ale pamiętam moje doświadczenie Pana Boga od dziecka. Nie tyle coraz bardziej Go odkrywałem, co On odkrywał się przede mną. To były bardzo osobiste doświadczenia religijne.
Ojciec to odbierał jako przygotowywanie przez Pana Boga do swojej wielkiej przygody życia?
– Cały czas czuję się prowadzony przez Pana Boga i Matkę Najświętszą. Wychowywałem się w bardzo prostej rodzinie robotniczej, wśród ludzi ciężkiej pracy. Było nas pięciu braci i siostra. Warunki, jak byśmy dzisiaj powiedzieli – trudne, ale wszystko było piękne, bo była miłość. No i był Pan Bóg – doświadczyłem, że Bóg jest Miłością, że dał swojego Syna za nas, prosił, żeby do Niego mówić „Ojcze nasz”. Tłumaczyli mi, że to jest najpiękniejsze słowo – Tatusiu. Dlaczego więc o Panu Bogu, o takiej Miłości ludzie nie mówią? Dlaczego szukają wybawienia w bezsensie? Widziałem, jak niektórzy szli do kościoła, a potem żyli, jakby Boga nie było. Nie mogłem tego zrozumieć. Bardzo dużo dali mi swoją postawą także księża i siostry zakonne – podziwiałem ich wielką szlachetność, duchowość, w nich widziałem Pana Boga. Później było seminarium duchowne. Pamiętam rozmowy z ojcem prowincjałem, gdy mu mówiłem, że pragnę zorganizować kiedyś centrum do ewangelizacji. Nie negował. Centrum, czyli coś w rodzaju seminarium dla świeckich, żeby formowali swój intelekt, umysł, ducha po Bożemu i stawali się świadkami Ewangelii. A później już szło dalej, Pan Bóg prowadził. Nie zapomnę, jak w seminarium drukowaliśmy – oczywiście, według komunistów, to nie było legalne – pierwsze nuty. Miałem prowadzić chór, po ojcu Janie Mikrucie zresztą. Uważałem, że nie jestem do tego przygotowany, ale potrzeba jest matką wynalazków. Profesor od śpiewu i muzyki o. Józef Ścibor mi pomógł. To już też była próba organizowania czegoś więcej z ludźmi. A pierwszy środek przekazu, w który byłem zaangażowany, to było drukowanie nut, śpiewników itp.
Zaczęło się więc od czegoś całkiem małego?
– Nie wiem, czy pani wie, co to jest ormig. To taki walec, na którym się kręciło – spirytusem się moczyło filc, była kalka, którą trudno było zdobyć. Mieliśmy jednego ojca, już nie żyje, który miał w Warszawie jakichś znajomych i załatwiał przez nich te kalki, bo na nie także trzeba było mieć zgodę rządzących komunistów. Polacy potrafią. Po święceniach przyszedłem do Torunia. Zaczęły się zespoły muzyczne, żeby przyciągnąć młodzież. Znaleźli się ludzie, którzy pomogli drukować pieśni i piosenki.
Cały czas na tym wałku?
– Nie, wałek był w seminarium, a później drugi w Szczecinku. Zespoły były coraz lepsze, ale miałem też takich, którzy nie chodzili do kościoła, nadużywali alkoholu, więc pościągałem ich do zespołu, i wtedy nie pili. Takie rzeczy robiliśmy – coś dobrego dla Pana Boga i dla ludzi. W Toruniu zobaczyłem, jak ważne jest, żeby po święceniach mieć takiego kapłana, który będzie wprowadzał młodych księży jeszcze bardziej w kapłaństwo, w relacje przyjaźni, braterstwa, a nawet ojcostwa. Seminarium to jest pewien etap nauki, ale potem trzeba się jeszcze dalej rozwijać. Po święceniach w moim życiu zjawił się o. Stanisław Kwiatkowski, redemptorysta z wielkim doświadczeniem, który był dla mnie jak najlepszy ojciec. Nie zapomnę tego. Później, gdy już zaczęło się Radio, gdy było ciężko, mówił: „Proszę ojca, jak przyjdziesz z Radia po trudnym dniu, nawet po godz. 2.00 czy 3.00 w nocy, gdy trzeba będzie, dzwoń do mnie. Przyjdę, porozmawiamy”. I nieraz dzwoniłem do niego. Mieszkał piętro wyżej, nade mną, przychodził i zaczynał opowiadać, jak to było za komunistów, jak budowali kościoły, jakie były trudności, i porównywał, jak wyjść z różnych sytuacji. Niezwykła życzliwość. Jestem bardzo wdzięczny tym starszym ojcom, wszystkim księżom, którzy mają wielką miłość do Pana Boga, do ludzi. To jest piękne doświadczenie. Tak jak są wielopokoleniowe rodziny – tak samo w kapłaństwie musi być wiele pokoleń.
Czy była taka osoba jak ojciec Kwiatkowski, która wprowadzała Ojca w sprawy radia, w medialny świat?
– Zanim Radio powstało, gdy już o nim myślałem, poznałem kilka osób z Europy, a z Polski przypadkowo pana Wojciecha Reszczyńskiego i dyrektora programowego Drugiego Programu Polskiego Radia. Był też ktoś od muzyki z Polskiego Radia. Zrobiliśmy pierwsze spotkanie – w kaplicy szkolnej – wszystkich chętnych z Torunia i ci panowie wiele rzeczy nam powiedzieli. Nie zapomnę, jak pan Wojciech Reszczyński pięknie mówił o mediach, o prawdzie, jak to jest potrzebne Polsce. Oczywiście był ks. bp Adam Lepa, ale od strony technicznej pomagał nam właśnie pan Reszczyński. Powiedziałem mu, że myślę o radiu interaktywnym, z rozmowami. Nigdy nie widziałem u niego żadnej niechęci, co się nieraz zdarza, gdy ktoś coś robi, a ten drugi czuje się zagrożony. Pan Reszczyński był i jest bardzo kompetentny, kulturalny i do dzisiaj bardzo życzliwy.
Na początku w Radiu było trzech ojców. Ojciec Jan Mikrut, osoba z wielką klasą, mówił nieraz, że trzeba się spieszyć, bo teraz jest szansa, by iść dalej, zawalczyć o koncesję. Ojciec Jan zachorował potem na serce, oddał swoje kapłaństwo, swoje życie ewangelizacji. Zawsze taki był i jest. Ale takie jest nasze zadanie – spalać się dla Pana Boga i ludzi. Taki też – z ogniem wewnętrznym – był ojciec Eugeniusz Karpiel.
Tylko ludzie z ogniem wewnętrznym mogli odważyć się na posługę w Radiu Maryja?
– Tak, tak samo ludzie świeccy. Od początku mieliśmy różnych przeciwników. Najpierw tego nie rozumiałem, dopiero po jakimś czasie się zorientowałem.
Nie przypuszczał Ojciec, że będą aż takie ataki?
– Tego się nie spodziewałem. Po jakimś czasie zacząłem tego doświadczać. Nie sądziłem, że system komunistyczny i myślenie komunistyczne jeszcze są, myślałem, że wszystko się już skończyło po 1989 roku, bo tak słyszeliśmy. A tu się zaczynało to, o czym opowiadali mi przyjaciele na Zachodzie: „To, co jest u nas, to przyjdzie do was”. Miałem w Mantui znajomego księdza, którego poznałem dzięki sprawom ewangelizacji. Może to przypadek… przyjeżdżam do niego, patrzę – na stole leży miesięcznik „30 Giorni”, na okładce tytuł: „W Polsce odchodzi komunizm, przychodzi liberalizm”. I dalej: „Nie pozwolimy, by dogmaty Kościoła katolickiego rosły w byłym bloku wschodnim”. To był 1990 rok. Pomyślałem: Boże, co się dzieje? Później w jakiejś gazecie niemieckiej czytałem przemówienie europarlamentarzystki, która też tak mówiła: „Nie pozwolimy, by dogmaty katolickie rozwijały się w byłym bloku wschodnim. Nasi bracia oświeceni już tam są, a metody mamy wypróbowane”. Szkoda, że nie mam tej gazety. Nie przypuszczałem, że będą takie opory, by tworzyć media katolickie i prawdziwie polskie. Do dziś nie wszyscy katolicy to rozumieją. Nie rozumieli, że media w ogóle są potrzebne, że bez mediów jesteśmy „niemowami”, a mający je manipulują nami. Rok 1989, 1990, 1991 to była szansa na wzięcie mediów. Diecezje wzięły, ale nie miały pieniędzy na ich tworzenie i prowadzenie.
Ojciec też miał 80 fenigów, gdy przyjechał do Polski.
– Nie wierzą mi, że tak było naprawdę. Ale znalazły się pieniądze na benzynę, żeby wrócić. Przyjechałem czerwonym audi 80, dla mnie to był luksus niesamowity. Ten samochód kupili mi Niemcy, ci sami, którzy ofiarowali statuę Matki Bożej Fatimskiej. Różni przyjaciele z Niemiec dali nam też do Radia pięć czy sześć samochodów, oczywiście sukcesywnie. Przeważnie były używane, ale nie zużyte, dobre. Ci Niemcy nam pomagali, bo rozumieli sens ewangelizacji.
Obcy więc pomogli, a swoi…
– Myślałem, że będzie zupełnie inaczej. Zaczęły się trudności na każdym kroku. Każde spotkanie w ministerstwie łączności to było poniżanie, epitety. Nie bałem się. Pytałem: „Czy wszystkie prawa ludzkie są tylko dla was, czy dla nas, katolików, też?”.
Stawia sobie Ojciec pytanie, dlaczego to Radio jest tak zwalczane?
– Na początku czułem nawet żal, zwłaszcza że widziałem czasem niezrozumienie z nieoczekiwanej strony. Oszczerstwa też bolą, ale ważne jest, byśmy chcieli czynić dobro. Niektóre zachowania przeciwników były bardzo przewrotne, inaczej tego nie mogę nazwać. Pamiętam, jak ktoś życzliwy przysłał mi gazetę z jednej części Polski. Był w niej artykuł o moich rodzicach, mojej matce i moim ojcu. Same kłamstwa. Wyrzuciłem tę gazetę, nie czytałem tego. Posuwali się do najgorszych rzeczy. Przypisują nam jakieś imperium, jakieś bogactwa – aparaturę mamy przecież nie dla siebie. Na durszlaku przecież nie da rady nadawać. I tak nie ma żadnego porównania z mediami laickimi, tamci to potęga. Mają telewizje, radia, całe sieci, portale. A Kościół ile ma? Czasem gdzieś się zdarzy strona internetowa. Co to za porównanie. Trzy lata temu na stronie Press.pl podano, że np. jedno z mediów laickich ma rocznie ponad 1 miliard 700 milionów złotych z reklam, a drugie tyle z programów sponsorowanych. To jest ponad 3 miliardy złotych na rok, a my myślimy, jak przeżyć do końca miesiąca, czy możemy kupić jakąś prostą aparaturę, coś, co jest konieczne. Pracuje u nas iluś ludzi, chciałbym, żeby mieli pieniądze na naprawdę godne utrzymanie, zwłaszcza rodziny. Skąd wziąć na to środki? Myślę, że gdyby była większa solidarność wszystkich wierzących, mielibyśmy potężne media. Ale rozumie to tylko część i to są ludzie bardzo oddani. Są ludzie wierzący, ale jeszcze nie wszyscy rozumieją, co to jest odpowiedzialność za ewangelizację, jeszcze dużo pracy przed nami. Trzeba się bardzo spieszyć, by budzić laikat katolicki, jeszcze trochę śpiącego olbrzyma.
Nieoceniona jest rola Radia Maryja w ewangelizacji, w dźwiganiu Polski z zapaści moralnej. Wystarczyła jedna rozgłośnia. A gdyby było ich więcej…
– Powiedziałbym, że to jest takie światełko nadziei w ciemnym tunelu. A chodzi o to, żeby wszystko było światłością. Kiedyś Ojciec Święty Jan Paweł II, siedząc przy stole, zapytał mnie, kiedy będzie telewizja. Odpowiedziałem: „Jak Ojciec Święty pobłogosławi, to na drugi rok”. Ale wtedy jeszcze nie pobłogosławił, tylko mówił, żeby to robić. Przy innej rozmowie Ojciec Święty znów zapytał: „Kiedy telewizja?”. Wtedy ks. bp Stanisław Dziwisz powiedział: „Franciszkanie mają”. Odpowiedziałem: „To bardzo dobrze, że mają. Ale jeżeli Pan Jezus daje, to trzeba brać”. I jeszcze dodałem, że wtedy będzie normalnie, jeżeli będzie tyle procent mediów katolickich, ile procent jest katolików, i tyle polskich, ile procent jest Polaków. Katolickie to nie znaczy, że będziemy w każdym medium odmawiać Różaniec, tylko działać po katolicku, czyli po Bożemu, żyć po katolicku – dla Boga i dla ludzi. Wszyscy powinni rozumieć, że bez mediów jesteśmy „niemowami”. Ludzie często mają takie myślenie, jak ich media wysterują. Jest też problem dziennikarzy, wychowania tych, którzy tworzą media, którzy są ich właścicielami – chodzi o to, żeby wszyscy byli prawi, mieli dobre wykształcenie i byli prawego sumienia. Czyli żeby byli świadkami Prawdy. Pamiętam, jeszcze Radia nie było, miało się zaczynać, gdy dyskutowaliśmy na zebraniu bodaj 40 redemptorystów o różnych sprawach. Siedziałem w kącie. Bracia mówili: „Radio…, a ilu ojciec ma profesjonalistów, ilu ojciec ma lekarzy, psychiatrów?”. Odpowiedziałem: „Ojcze, ale ja nie chcę zakładać szpitala. Ojciec ma misję kanoniczną od Kościoła do głoszenia? To trzeba głosić. Radio to jest mikrofon i trochę aparatury i to idzie dużo dalej niż nasze oddziaływanie w sali katechetycznej. Więcej ludzi usłyszy to, co przekażemy”. Czy profesjonalistą jest chłopak po zawodówce, który jest dyskdżokejem? Trzeba przede wszystkim być kompetentnym w sprawach, które mamy poruszać, i być świadkiem. Dziennikarze nie mogą być przyuczeni do zawodu, ale muszą być świadkami prawdy, a prawdą jest Jezus Chrystus.
Ojciec Święty interesował się więc nie tylko rozwojem Radia, ale też powstawaniem nowych dzieł?
– Raz na kolacji oprócz polskiego sekretarza był też wietnamski. I Ojciec Święty mówi do tego Wietnamczyka: „Questo Padre é il fanatico per i medi” – ojciec jest fanatykiem mediów. – Co, Ojcze Święty, jestem fanatykiem? – tak żywo zareagowałem. A Ojciec Święty mówi: – Nie, nie tak, to znaczy, że ojciec jest bardzo za mediami.
Gdyby nie Ojciec Święty, tego Radia by nie było. Były różne sytuacje. Pamiętam, była taka straszna nagonka na nas, i ni stąd, ni zowąd Ojciec Święty na „Anioł Pański” powiedział: „Pozdrawiam słuchaczy, którzy słuchają nas przez Radio Maryja w Polsce”. I wtedy się uciszyli ci, którzy niszczyli. Ojciec Święty był bardzo życzliwy, czułem się przy Nim wolny. To była miłość, tylko miłość. Wiele razy mogliśmy podejść do baciamano i zawsze wymienić parę zdań. Wiem, że Ojciec Święty interesował się Radiem, było dużo rozmów. Mówili o tym księża biskupi: „Byliśmy u Ojca Świętego. Mówiliśmy o Radiu Maryja, było o Radiu Maryja”.
Wtedy jeszcze żył ksiądz kardynał Andrzej Maria Deskur.
– Tak, był zawsze bardzo życzliwy. Wielu było i jest życzliwych. To się tak ciągle ściera… Wiem jedno: nie wolno zrezygnować z prawdy, nie wolno. Trzeba żyć w prawdzie i starać się, żeby to było w miłości. Ale nie może być miłości bez prawdy.
Było dużo nacisków, by Radio się zmieniło, przestało być niezależne, niepoprawne politycznie?
– Naciski są do dzisiaj. Chcieliby zniszczyć Radio różnymi drogami: administracyjnie, jakimiś sądami, ciągle są kontrole, nagabywania, jak nie Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, to jakieś sądy. Nawet o tym nie mówię. Przedwczoraj zobaczyłem następny papier z sądu w Toruniu. Czego oni ode mnie chcą?
Bo Ojciec im wszystko rozwala.
– Ale komu? Tylko w dialogu można coś zrobić. Tylko ze wszystkimi ludźmi – wierzącymi i niewierzącymi. Jest wiele spraw, które nas łączą. Nikomu nie mówię: masz iść do kościoła i się modlić. Tak samo niech mi nikt nie mówi, że ja nie mam iść do kościoła i się nie modlić. Każdy człowiek jest wolny. Ale wolność jednego kończy się wtedy, gdy zagraża drugiemu w godnym życiu. Dlaczego przeszkadza im wolność? A więc nie skończył się totalitaryzm? On się przepoczwarza albo przybiera inne szaty?
Twarz Urbana przy Palikocie – to pokazuje, że to jest to samo.
– To jest chyba szersza sprawa. Diabeł ma swoje metody, swoich współpracowników, po grzechu pierworodnym człowiek jest skłonny do zła.
Jaki jest najważniejszy owoc posługi Radia Maryja?
– Właściwie nie zastanawiałem się nad tym. Moim marzeniem jest, tak jak powiedziałem, żeby wszyscy wierzący przyjęli do swojego serca prawdę, że są uczniami Chrystusa. A uczeń idzie i głosi Ewangelię, nie tylko przyjmuje. Marzę, żeby wszyscy głosili Ewangelię swoim życiem, każdy na swój sposób. Nie każdy będzie mógł mówić, ale chociaż dać komuś dobrą książkę, pismo, artykuł, zorganizować wykład, konferencję, może jakiś koncert. Ale przede wszystkim starać się być żywą Ewangelią, na ile to tylko możliwe. To musi być normalne, nie można być nawiedzonym, bigoteryjnym, ale twardo stąpać po ziemi w drodze do Nieba.
Dostrzega Ojciec, jak zmienia się myślenie ludzi pod wpływem Radia?
– Nie wiem, czy pod wpływem Radia, ale się zmienia. Proszę zauważyć, że nieraz są bardzo trudne rozmowy. Chociażby niedawno o komunizmie mówił ks. prof. Tadeusz Guz, chyba największy specjalista w tej dziedzinie w Polsce, ma fantastyczną wiedzę, a równocześnie ma wyrazistą osobowość. Były bardzo dojrzałe telefony.
Radio dociera do bardzo wielu osób, wciąż rośnie jego audytorium, także wśród profesorów, „wykształconych, z wielkich miast”.
– To było od początku, tylko nie zawsze wszyscy się ujawniają. Może dojrzeli do tego? Pan Jezus powiedział: „Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie”. Zawsze śmiało trzeba wyznawać swoją wiarę.
Ale to znaczy przyznać się: „Jestem moherem”.
– Moher to bardzo szlachetny gatunek wełny. Dlaczego więc to poniżanie? To jest raczej nobilitowanie. A że ktoś coś tam nagłaśnia przez wielkie trąby w mediach, to co z tego? Nie trzeba się bać.
Ludziom zaczyna doskwierać, że nie ma dialogu ze społeczeństwem. Radio jest więc ostoją nie tylko dla wierzących, ale też dla szukających prawdy.
– Bardzo ważne jest mówić prawdę. Trzeba, iść pod prąd opinii, mody itd., i prowadzić dialog.
Ale to może w końcu zmęczyć. Czy miał Ojciec kiedyś pokusę, żeby ustąpić z bezkompromisowości i w zamian coś zyskać, zgodzić się na tzw. mniejsze zło?
– Nie, może było zmęczenie. Nie przypominam sobie czegoś takiego, żebym chciał ustąpić. Pytam się, czy to jest prawda, czy nie błądzę. Radzimy się też księży biskupów, ludzi światłych, bardzo dużo jest rozmów w zgromadzeniu.
To nie jest więc Radio jednego człowieka, jak niektórzy mówią?
- Ależ skąd, jest wielu współbraci, osób konsekrowanych i świeckich, np. my teraz rozmawiamy daleko od Torunia, a Radio pracuje, telewizja też. Jestem spokojny. Trzeba tylko trzymać się Pana Boga i trzymać z ludźmi.
Nie odczuwa Ojciec nigdy samotności?
- Jeżeli już, to powiedziałbym - z jednej strony permanentnie czuję jakiś "ucisk". Cały czas. Wyłączam się chyba tylko przez spanie. Budzę się i modlę się: "Boże, daj mi przeżyć dzisiejszy dzień". I przeżywam. Jest wielu ludzi, są współbracia, a jednak czuję się sam. Równocześnie mogę powiedzieć: "A jednak nie czuję się sam".
W jakim sensie? Z drugiej strony chrześcijanin nigdy nie jest sam.
- Nie umiem tego powiedzieć, jest jakaś samotność, ale nie chciałbym z niej rezygnować. Cały czas chodzimy po wodzie, ale wiem, że pewne decyzje muszę podejmować sam. Nie chodzi o rozstrzygnięcia w rodzaju, jaki sprzęt zakupić, ale o sprawy bardzo osobiste, żeby po prostu trwać. Dlatego telewizja została nazwana Trwam - "Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity". Dlatego bardzo dobrze się czuję, gdy jestem już sam w pokoju, w swojej celi.
Przychodzą jakieś obrazy minionego dnia?
- Siadam naprzeciw krzyża - mam na ścianie taki duży krzyż, obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy, pod krzyżem zdjęcie z wizyty u Jana Pawła II w 1984 r., gdy po Mszy Świętej, w czasie spotkania w prywatnej bibliotece papieskiej, mówiłem Ojcu Świętemu, że marzę o centrum do ewangelizacji. Poprosiłem o błogosławieństwo - uważam, że wtedy wszystko się zaczęło. Ojciec Święty pobłogosławił, pytał o różne rzeczy i tak patrzył na mnie... Na ścianie w swojej celi mam też przyczepioną kartkę pocztową, taką zwyczajną, bez obrazka, tylko z napisem w języku niemieckim: "Der Weg zur Quelle fźhrt gegen Strom", przysłaną mi kiedyś przez jedną pobożną Niemkę. "Droga do źródła wiedzie pod prąd", a źródłem jest Jezus Chrystus. Mam też malutkie zdjęcie z prymicji, na którym jestem z najbliższą rodziną. Gdy przychodzę wieczorem, siadam i spoglądam na nich, modlę się. Czasem włączam komputer, o godz. 2.00 w nocy patrzę, co jest w nowym numerze "Naszego Dziennika". Nawet gdybym chciał iść wcześniej spać, to nie mogę. Lubię czytać, jest dużo ciekawych rzeczy, biorę różne pisma: "W Naszej Rodzinie", "Różaniec", "Sygnały Troski", nawet "Anioła Stróża". Ćwiczę też obce języki, jeśli tylko mam czas, włączam płyty i słucham.
Czy Ojciec odnosi Radio Maryja do innych mediów, tzw. profesjonalnych?
- Nie, choć czasem ich słucham.
Taka wspólnota jak Radio Maryja mogłaby powstać w innym kraju, czy to jest coś specjalnie polskiego?
- Nie wiem, nie zastanawiam się nad tym. Myślę, że jeżeli jednoczy nas prawda, jeżeli staramy się o miłość, nie mówię o sentymentach, to jesteśmy jednego serca. W wielu momentach czuję, że jestem w rodzinie. Niedawno byłem w Szczecinku na spotkaniu z nauczycielami. Ileż oni mają dobroci. I tak jest wszędzie - czy to w Polsce, w Toronto, w Chicago, gdziekolwiek w świecie czy w Europie - wszędzie jak w rodzinie, chociaż niejednokrotnie widzimy się pierwszy raz w życiu. To samo mówią mi ojcowie. Ludzi, którzy słuchają Radia Maryja, łączy jeden duch i jedno serce. To jest niesamowite. A poza tym Radio Maryja to wszechstronny uniwersytet - ludzie umacniający wielu.
Wiem, że Ojciec nie lubi mówić o planach na przyszłość, ale może uchyli Ojciec rąbka tajemnicy.
- Moim marzeniem jest rozwój uczelni. Uczelnia powinna być darmowa, katolickie uniwersytety w Polsce też są bezpłatne, żeby młodzież miała szansę. Cieszę się naszą uczelnią, gdy przekraczam jej progi, widzę uśmiechnięte twarze, życzliwych ludzi, to jest sama radość. Cieszę się, że ojciec Jacek Cydzik posługuje teraz wśród Polonii w Toronto, że rozwija się Centrala Radia Maryja w Chicago. Trzeba się jeszcze bardziej jednoczyć i pracować, by wszyscy rozumieli rzeczywistość, nie dali się manipulować. To jest moje marzenie.
Problem w tym, że jesteśmy wciąż dzieleni na różnych płaszczyznach. Czy trudno będzie znaleźć klucz do porozumienia?
- Nie, jeżeli jest dobra wola, znajdziemy. Możemy się różnić, ale trzeba mieć dla siebie wzajemny szacunek i miłość. Nie zmuszajmy nikogo do zmiany przekonań, ale prowadźmy dialog, nawzajem się ubogacajmy.
Kryzys państwa, polskości najbardziej jest widoczny chyba w sferze politycznej. Brakuje prawych mężów stanu, zatroskanych o Naród.
- Patrząc na Polskę, dostrzegam za mało polityków, którzy chcieliby służyć. Prawdziwa polityka to jest droga krzyżowa, bo taka jest niejednokrotnie służba prawdzie w miłości, ale jej konsekwencją jest wolność, radość. Obawiam się, że niektórzy politycy ciągle rzucają nam pewne hasła o Ojczyźnie itp. Wierzyłem pewnym ludziom, bo widziałem ich w kościele, ale później okazywało się, że nami manipulowali, by osiągnąć zamierzone przez siebie cele. Nie mówię, że wszyscy będą idealni, bezbłędni, ale nie nazywajmy błędu prawdą, a zła dobrem. Polska potrzebuje odnowy moralnej, rozumienia i przyjęcia prawdy. Przyszło do nas to, czego nie było w czasach komunistycznych, myślę także o sprawach materialnych. Wielu ludzi cieszy się tylko tym, co ma, zastanawiają się, co tu zrobić, żeby mieć jeszcze więcej. Wystarczy spojrzeć na supermarkety, które są nieraz piękniejsze niż świątynie - ludzie się cieszą, że przejadą się w nich schodami ruchomymi, wrzucą coś do koszyka. To jest ten etap, gdy ktoś zaspokaja swoje życie tylko w jego części wegetatywno-sensytywnej. Jeżeli ludzie nie dostrzegą czegoś więcej, tzn. ducha, nie będą dbali o jego rozwój w sobie, będą ginąć.
Ten głód konsumpcyjny jest nienasycalny.
- Zapytałem kiedyś pana profesora Henryka Kieresia, który napisał książkę "Trzy socjalizmy" - o socjalizmie marksistowskim, nazistowskim i liberalnym: "Panie profesorze, co będzie?". "To się musi wypalić, przeżyliśmy poprzednie socjalizmy, ludzie dotknęli tego, zrozumieli i odwrócili się". Tak samo będzie teraz, chociaż pewno jeszcze niejedną ofiarę pochłonie socjalizm liberalny, ale to nie znaczy, że wszystkich. Dziś też są wielcy święci, prawdziwe "słupy ogniste" pokazujące innym drogę. Ktoś mi kiedyś powiedział, że albo obecny świat będzie należał do mistyków, albo go nie będzie. Chodzi o wiarę głęboką, nie powierzchowną. Tempo życia jest coraz intensywniejsze, wszystko się szybciej dokonuje. Szatan dalej działa, ale Pan Bóg też, więc jestem spokojny. Powiedziałbym - żyjemy w bardzo ciekawych czasach.
A więc: Alleluja i do przodu!
- Tylko tak. Przecież każdy ma swój czas dany przez Pana Boga. On nas nie opuszcza i nie opuści, trzeba tylko trwać w Jego miłości.
Dziękuję za rozmowę.